Nocowaliśmy na piaszczystej wyspie, za Józefowem nad WisŁą, 40 km przed Kazimierzem. Mniej więcej na 321 kilometrze. Wyruszyliśmy 0750.
Sporo mielizn było wczoraj. Nasze zanurzenie jest ze 30cm, a mimo to dwa razy stanęliśmy. Jak wieje wiatr, to słabo widać zatopione wysepki. Na szczęście zatopione ostrogi nadal widać doskonale.
Wczoraj najpierw próbowaliśmy przybić do piaszczystej skarpy, czy jak to nazwać. Półmetrowa ściana z piachu, a tuż przy niej nurt. Wygląda to ładnie, i podejście dobre, bo nie po płyciźnie. Ale ściana okazała się być Naprawdę z piasku. Brzeg sie obrywał pod stopami. No to zrezygnowaliśmy.
A dziś od rana deszcz. Wyjęliśmy nasze morskie sztormiaki. Wydają się działać tak samo na Wiśle jak na morzu, a dodatkowo tę mają cechę, że we wnętrzu mikołajowej łódki nie idzie ich założyć; nawet jak się jest samemu. Czyli trzeba na zewnątrz - na deszczu.
Teraz Mikołaj siedzi za sterem, na deszczu, a ja siedzę w środku, zgięty w chińskie osiem, i stukam w tego ajpada. Ajpada na deszcz wynosić nie wolno. Przemakalny podobno jest. Mikołaj co chwilę żąda, żeby mu aparat podać. Właśnie zobaczył barki wyładowane wikliną.
Śniadania nie jedliśmy. Postanowiliśmy wyruszyć wcześnie, że niby zjemy śniadanio-obiad w Kazimierzu. "Ale herbatkę, to chyba możemy zrobić, co?" - zaproponowałem. "No pewnie" - odpowiedział Mikołaj. Godzinę się robiła, kurczę. Czyli bez śniadania, ale po herbtce wyruszyliśmy o standardowej porze - w okolicach ósmej.