Witajcie.
Zostałem wywołany do tablicy, więc piszę.
To nie był przypadek. Kiedyś czytałem Andrzejową relację z naszego rejsu na Grenlandię (którą Andrzej zabronił rozpowszechniać, ale nie zabronił informować o tym, że zabronił rozpowszechniać), więc teraz nie miałem wątpliwości kto powinien opisywać nasz spływ. Dobrze, że tym razem Andrzej zgodził się na rozpowszechnianie :-)
A co do spływu, to cóż... Nawet taka parodniowa wyprawa uczy pokory i szacunku do Matki Ziemi. Ale uczy też, że nie należy zbyt łatwo rezygnować, bo można stracić coś wyjątkowego i niepowtarzalnego.
A może nasze początkowe problemy to była tylko cena "potu i krwi", którą trzeba było zapłacić, żeby Królowa przyjęła nas w swoje nurty...?
Dziękuję Ci Andrzeju, że ze mną popłynąłeś.
Dziękuję wszystkim, którzy przy organizacji tej wyprawy pomagali, w szczególności Renacie, Bodziowi, Wojtkowi i Kamilce.
Dziękuję tym, którzy witali mnie podczas przepływania przez Warszawę i tym, którzy przyjechali nad Zegrze świętować zakończenie spływu.
Dziękuję czytelnikom tego bloga i wszystkim, którzy byli z nami myślami podczas naszej wyprawy.
Żyjcie wiecznie.
Mikołaj.