Stoimy pod Warszawą. Inaczej musielibyśmy cumować w mieście.
Płynęliśmy przez rezerwat przyrody "Wyspy Świderskie". Bardzo ładnie tam jest. Jak się skończyły czerwone tabliczki z napisem "REZERWAT PRZYRODY WYSPY ŚWIDERSKIE", to się zatrzymaliśmy.
A teraz Mikołaj pichci kociołek do syta. A potem go zjemy. Kociołek, znaczy, nie Mikołaja. A jutro przez Warszawę na Kanał Żerański, nim na Zegrze i to będzie koniec; przynajmniej dla mnie, bo Mikołaj zostaje na Zegrzu.
2230. Późno, co? Ale nie ma przebacz. Czytać trzeba, czytać!
Pod Siekierkami stoimy bez przerwy od prawie pięciu godzin, aż to się nudne robi, naprawdę. Dwa słoiki kociołka do syta, a potem jeden takiego złocistego napoju, zmieszanego z kolą, taki podłużny. Ale to już koniec zapasów. Jutro jedziemy na sucharach (aluzja w kierunku komitetu powitalnego na Czerniakowie) i drżyj Warszawo. Nadjeżdżamy! Drżyj Moście Siekierkowski i ty Moście Kierbedzia, i sam Kierbedziu drżyj!
Esemesy do Mikołaja się urywają, taki chłopak Warszawiak jest. Do mnie jakby mniej. Może komórkę włączę albo co?
Do tego te szanty z telefonu Mikołaja. Rany!